wtorek, 3 lipca 2012

'Moneyball' a sprawa Knicks

              Jeśli jeszcze nie oglądaliście 'Moneyball', to koniecznie musicie zobaczyć ten film. Chociaż dla jednej z początkowych scen (nazwałem ją 'Co się stało w tym pokoju?'), która wywarła na mnie takie wrażenie, że postanowiłem jej użyć jako 'preludium' do mojego wpisu. Główni bohaterowie filmu Billy Beane (Generalny Menedżer organiczonych finansowo Oakland Athletics) i Peter Brand (początkujący pracownik zespołu z Cleveland, 'geek baseballu', absolwent ekonomii z Yale) spotykają się w pokoju zarządu Cleveland Indians podczas negocjacji wymiany zawodników. Nie trzeba być wybitnie spostrzegawczym, aby zauważyć że obaj bohaterowie wyróżniają się na tle 'yesmenów' otaczającyh menedżera Indians. Beane i Brand wyglądają jak szczęśliwi posiadacze kamienia filozoficznego baseballu, lub przynajmniej sprawiają wrażenie właścicieli Ray Banów, chroniących ich przed blaskiem obłudy. Po nieudanych pertraktacjach, Billy postanawia zamienić kilka słów na osobności z żółtodziobem, którego uwagii stały się przyczyną odmowy transakcji. Podczas ich konwersacji padają kluczowe słowa nie tylko dla tego filmu, ligii MLB czy Knicks, ale dla całego profesjonalnego sportu. Brand stwierdza, że 'osoby zarządzające drużynami w MLB nie potrafią właściwie nimi kierować, a kupowanie zawodników stało się celem samym w sobie i nie służy polepszaniu wyników drużyn'. Dodaje również, że widzi więcej pozytywnych stron w ograniczonych budżetowo zespołach, które starannie dobierają zawodników do potrzeb systemu gry swojego teamu i nie przepłacają graczy. Brand przytacza też przykład wtedy nowo-pozyskanego baseballisty Red Sox, którego kontrakt przecenia jego wkład do drużyny. Skąd my to znamy?


Scena z filmu Moneyball (Beane z lewej, Brand po prawej)

Przepłacani gracze stali się plagą profesjonalnych lig, a w szczególności drużyn z wielkimi skarbcami, które same zgotowały ten los. Przytoczony przez Brand'a baseballista nie mógłby liczyć na podobny kontrakt w innych zespołach, ale Red Sox są pracodawcą z etykietą 'można z nich dużo zedrzeć'. Podobnie jest z Nowojorskimi Yankees i Knicks (w piłce nożnej najlepszymi przykładami takich drużyn są Chelsea Londyn i Real Madryd). Oczywiście nie możemy za to winić jedynie ogromnego zaplecza finansowego, bo przede wszystkim wpływ na taką opinię drużyny ma nieumiejętny i często beztroski menedżment. Poza tym przepłacani gracze, po otrzymaniu bajońskich sum na kontrakcie, zmieniają swoje podejście do gry- co jeszcze bardziej kole w oczy fanów drużyny i staje się powodem do kpin. Jak my dobrze znamy te historie cudownie zagranych sezonów przez zawodników z ostatnim rokiem na kontrakcie.

Za każdym razem kiedy wspominam scenę 'Co się stało w tym pokoju?',  na myśl przychodzą mi skojarzenia z pierwszym spotkaniem Sama Presti'ego z R.C. Bufordem (głównym menedżerem San Antonio Spurs). Oczywiście nie byłem w Aspen w 2001 roku, ale mam nieodparte wrażenie, że Presti wywarł podobny wpływ na Bufordzie, co Brand na Billy'm. W krótce po spotkaniach oboje rozpoczeli dla nich pracę. Brand przyczynił się do skompletowania składu, który osiągnął najdłuższą serię zwycięstw w MLB, a Presti przekonal władze Spurs do postawienia na Tony'ego Parkera (późniejszego MVP finałów). Spurs stali się wzorem najlepiej zarządzanej druzyny w lidze, która fundamenty swojego sukcesu opiera na znakomitym scoutingu, właściwych wyborów w drafcie i kompletowaniem składu o zadaniowców wypełniających luki w ich grze. Poza tym mają jednego z najlepszych trenerów historii NBA. Postaci Popovicha i Buforda można porównać do dwójki alchemików, którzy poprzez tajemną recepturę zmieniają nowoprzybyłych zawodników zespołu w prawdziwych zwycięzców. Podobny styl budowania drużyny stara się zaadaptować w Oklahoma City Thunder, której obecnie GM'em jest właśnie Presti. Jego kolega z uczelni, Rob Hennigan -też wychowanek dwójki alchemików z San Antonio- objął w ostatnim miesiącu posada głównego menedżera w Orlando Magic. Chyba nikogo nie dziwi fakt, że swoją pracę rozpoczął od zwolnienia dotychczasowych scoutów? Spurs nie są pierwowzorem 'fundamentalnego' stylu budowania drużyny (myślę, że zarząd prezentuje ten sam styl co ich wieloletni lider na parkiecie Duncan), bo już we wcześniejszych dekadach najbardziej utytułowane drużyny kompletowały mistrzowskie składy w podobny sposób (no może poza Lakers ;). Red Auerbach zbudował dynastię Celtics na defensywnych umiejętnościach  Bill'a Russell'a, którego pozyskał w wymianie w dzień draftu (nie była to popularna decyzja). Podobnie mistrzowscy Knicks z lat 70tych kompletowali swój team w trafnych wyborach w drafcie (Reed, Bradley, Frazier, Jackson) oraz w transakcjach uzupełniających niedoskonałości swojej gry (Komives i Bellamy za DeBuscherre'a, Cazzie Russell za Jerry'ego Lucasa, Riordan i Stallworth za Monroe). Co ciekawe ówczesna, drużynowa gra Knicks przypominała tą prezentowaną przez Spurs Popovicha, gdzie wszyscy zawodnicy są zaangażowani w dzielenie się piłką i nie ma jednej gwiazdy biorącej ciężar gry na siebie.

Zwycięska drużyna Knicks z 1973 roku

Obok 'fundamentalnego' stylu budowania drużyny (obecnie prezentowanego przez Spurs i Thunder), w NBA możemy rozróżnić przynajmniej jeszcze 6 innych sposobów kompletowania składu. Pierwszy z nich to sposób na Britneay Spears, czyli 'Ooops! I did it again', w którym to drużyna 'tankuje' przez pół sezonu, by w dzień draftu zwieńczyć swoją cieżką pracę powtórzeniem błędu sprzed roku i wybraniem Adama Morrisona z 3 numerem. Naprawdę muszę podawać przykład takiej drużyny? 

W niewiele lepszej sytuacji są zespoły typu 'LMG', gdzie zarząd wybiera 'franchise player'a' podczas draftu, którego następnie nie są w stanie zatrzymać na dłużej. Taki zawodnik chce się wyrwać jak najszybciej z takiego teamu, stąd abrewacja 'LMG' od 'Let me go!' (może powinienem zmienić skrót na 'LMGN!'- 'Let me go! Now!). Główną przyczyną takiego zachowania zawodnika jest nieudolność zarządu w zapewnieniu odpowiednich partnerów w drużynie, ograniczony budżet, czy z czasem brak sukcesów. Przykładem takich konstrukcji są Clippers, przed wcieleniem do składu Chrisa Paula; Cavs Lebrona, Raptors Bosha, czy obecnie Magic Howarda.

Następnie są zespoły budowane według wzoru na 'Drużynę pierścienia', gdzie jeden z kluczowych graczy jest wcześniej wybrany w drafcie, a pozostałe gwiazdy dołączają do niego aby towarzyszyć mu w drodze do Mordoru. Przykładami takich zespołów są Rockets Olajuwona i Drexlera; Lakers Kobe'ego i Shaqa (wtedy oboje bez pierścienia); 'Wielka Trójka' Celtics (tutaj dołącza motyw 'Dwóch wież'- Garnett i Allen) oraz obecnie 'Wielka Trójka' Heat (oprócz 'Drużyny pierścienia', 'Dwóch wież' jest tu również motyw 'Powrotu króla').

Wyróżniamy też typ budowy na 'Don Kichota'. Gdzie wybrana w drafcie gwiazda spędza całą, lub większość kariery w jednej drużynie. Dodatkowo jest otoczona często zmieniającymi się Sancho Pansa'mi. Przykładami takich teamów są Dallas Nowitzki'ego, Phoenix Nasha, Indiana Millera. Przykład Mavericks potwierdza, że los takiego zespołu nie musi przypominać walki z wiatrakami.

Często spotykanym zjawiskiem są mieszane drużyny- tak zwany 'Wielki Miszmasz'- czyli koktajl z zawodników wybranych w drafcie i pozyskanych w wymianach. Wśród takiego teamu ciężko jest znaleźć jednego 'franchise player'a'. Często taki typ drużyny jest w trakcie przebudowy i szuka swojej tożsamości (Nuggets i Sixers z zeszłego sezonu). 

Jako ostatnich, w honorowym miejscu, będący swego rodzaju fenomenem w  sposobie budowania drużyny są Knicks. Najlepiej pasujący przydomek do tego typu kompletowania team'u to 'Shopaholic'. Menedżment takiej drużyny sprawia wrażenie jakby nie kontrolował wydawanych pieniędzy i kupuje mało-przydatne rzeczy tylko po to aby poprawic sobie nastrój i samopoczucie (w tym przypadku zamydlić oczy fanom). Często 'Shopaholicy' dają się naciągać i płacą podwójną stawkę za drugorzędny towar. Najwyższa pora, aby skończyć z tym niszczącym nałogiem i udać się na terapię. Jednak wcześniej zapoznajmy się z naszym problemem i przeanalizujmy listę zakupów z ostatnich lat.

Większość osób zainteresowanych Knicks zadaje sobie pytanie, jak to możliwe, że organizacja z prawdopodobnie największymi zasobami finansowymi w lidze nie odniosła sukcesu od blisko 40 lat? Mogłoby się wydawać, że jedyne co wychodzi Knicks w ostanich sezonach to zatrudnianie graczy, którzy po otrzymaniu lukratywnych kontraktów tracą swój talent w niewyjaśnionych okolicznościach; oddawanie wartościowych wyborów w drafcie, czy wymienianie perspektywicznych graczy na przereklamowane nazwiska. Dlatego jako jeden z wielu, 'zadających sobie to pytanie', postanowiłem poprzez analizę transakcji i wyborów w drafcie wyszukać błedy popełnione poprzez zarząd klubu od momentu wprowadzenia loterii.


Hubie Brown (w środku z brodą) z zawodnikami Knicks. Obok niego, w białej marynarce Bob Hill.

ZMIERZCH HUBIE'EGO 

Jeśli myślicie, że przepłacanie graczy prze Nowojorczyków rozpoczeło się wraz z pojawieniem się w klubie Jamesa Dolana to grubo się mylicie. Już w 1984 roku pozostali zarządcy drużyn odczuwali niechęć w kierunku front office'u Knicks. Główną przyczyną tego, według jednego z nich było aroganckie zachowanie władz Nowojorskiego klubu oraz to, że sprawiali wrażenie jakby problemy pieniężne ich kompletnie nie dotyczyły. Podczas gdy większość pozostałych drużyn miało trudności finansowe. Knicks trwonili swoje pieniądze na takich graczy jak Ray Williams- jako rookie dostał umowę opiewającą na $900 tysięcy, po czym w celu poluźnienia salary cap został oddany do Celtics za picki w drugiej rundzie;  Bailey- kompletnie sie nie sprawdził, ale za to wzbogacił się o $212 tysięcy; Sparrow- Knicks zwlekali z jego podpisaniem sezon wcześniej, po czym musieli mu zaoferować podwójną sumę wynoszącą $500 tysięcy; Pat Cummings jako wolny agent dostał bardzo wysoką jak na tamte lata pięcioletnią umowę o wartości $3 milionów (salary cap wynosił wtedy $3.6 miliona na rok, czyli to tak jakby dostał $10 milionów rocznie na obecną chwilę). Hubie Brown dołączył do drużyny dwa sezony wcześniej i natychmiastowo przyczynił się do wymiany Maurice'a Lucasa do Phoenix (konflikt jeszcze za czasów ABA) za Trucka Robinsona. Forma pierwszego z wymienionych rozkwitła pod niebem 'Słońc', natomiast Robinson zdecydowanie obniżył loty, skarżył się na swoją rolę w zespole i w sezonie 1984/85 doznał kontuzji złamania nogi. Kontuzja Robinsona nie była jedyną, która nawiedziła Knicks. Na liście niedostępnych graczy w drugiej części sezonu znajdowali się również Butch Carter, Marvin Webster, James Bailey, Trent Tucker, Rory Sprarrow, Eddie Wilkins, Ernie Grunfield oraz Bill Cartwright, który musiał opuścić cały sezon (przed urazem otrzymał gwarantowany sześcioletni kontrakt na sumę $7 milionów). To nie był jednak koniec długiej listy- uraz kolana wyłączył na długie miesiące najlepszego strzelca zespołu Bernarda Kinga. Sezon wcześniej King został najlepiej punktującym ligii i praktycznie samodzielnie stawił czoła jednej z najlepszych drużyn w historii- Celtics '84. Ten sezon z powodu nieudanych transferów i plagi kontuzji nie był już tak udany. Knicks oficjalnie łudzili się występem w Play Offs, jednak po cichu liczyli na wygraną w loterii draftu, której nagrodą numer jeden miał być Patrick Ewing.

ODEJŚCIE KINGA, PRZYJŚCIE (KONGA?) EWINGA

Knicks bardzo szczęśliwie sięgneli po główną nagrodę. Wybór Ewinga wywołał euforię wśród fanów nowojorskiej drużyny. Wiązano z nim wielkie nadzieje- jego wpływ na kształt ligi miał być porównywalny do tego jaki wywarł Bill Russell i jako center miał poprowadzić drużynę do ostatecznego sukcesu w stylu Willisa Reeda. Można sobie wyobrazić jak bardzo zimnym prysznicem okazał się być start sezonu 1985/86, podczas którego przegrali pierwsze osiem meczy i wraz z dwunastoma porażkami z poprzedniego sezonu byli bliscy pobicia niechlubnego rekordu najdłuższej serii porażek. Drużynę zaczęto prześmiewczo nazywać 'Nix', a David Letterman w swoim show polecał nową skuteczną dietę w Nowym Jorku- 'Nie możesz jeść dopóki Knicks nie odniosą zwycięstwa'. Winą za niepowodzenia obarczono prezydenta klubu Dave'a DeBuscherre'a, który zwlekał z podpisaniem umowy z solidnym strzelcem Louisem Orr, mogącym odciążyć Ewinga w zadaniach ofensywnych. Zamiast tego DeBuscherre postanowił powalczyć o wolnego agenta Alberta Kinga (brat Bernarda), którego propozycja trzy-milionowego kontraktu została wyrównana przez Nets. Nawet kontuzje takich graczy jak Bill Cartwright (zagrał tylko w 28 meczach), Pat Cummings (tak, to ten z kontraktem porównywalnym do dzisiejszych dziesięciu baniek- opuścił 51 meczy zarobił $600 tysięcy) oraz James Bailey (piąty na liście płac z pół-milionowym kontraktem za sezon, opuścił 34 mecze). Ponadto nadzwyczaj słabo spisywał się backcourt drużyny- Tucker, Sparrow i Darell Walker trafiali razem przy 38 % skuteczności. Dave nie podjął żadnych kroków w sprawie sprowadzenia zawodnika na pozycję 1 lub 2, chociaż Ewing potrzebował obrońcy potrafiącego rzucić z dystansu, jak i spenetrować pole trzech sekund. Wraz z Ewingiem w drafcie 1985 dołączył również Gerald Wilkins, którego pick został pozyskany od Celtics w zamian za wcześniej wspominany kontrakt Raya Williamsa. Jak na drugą rundę Wilkins okazał się być 'stealem' i ważnym elementem drużyny (12,5 PPG, 2,6 RPG i 2 APG jako rookie). Wybór drugiego zawodnika pozyskanego w wymianie z Celtics miał nastąpić w drugiej rundzie draftu '86 i jeśli dalej nie jesteście przekonani, że Knicks kierują się wielkimi nazwiskami podczas zatrudniania graczy to co powiecie o Michaelu Jacksonie?

Podczas tego samego draftu Knicks z piątym numerem sięgneli po Kenny 'Sky' Walkera, nawet jego niesamowite umiejętności latania nad obręczą nie przemawiają za tym, aby nazwać jego wybór trafnym. Patrząc głównie na potrzeby zespołu, w klasie 1986 Nowojorczycy pomineli takich graczy jak Ron Harper (przed przyjściem do Bulls, Harper zdobywał około 20 punktów na mecz, ze średnimi w debiutanckim sezonie 22,5 PPG, 4.8 APG, 4.8 RPG), Dell Curry, czy późniejsze 'mega-przechwycenia' takie jak Mark Price i Jeff Hornacek. Po raz pierwszy od pojawienia się Ewinga w Knicks Hubie Brown mógł liczyć na zdrowego Cartwrighta. Jednak współpraca 'dwóch wież' nie układała się pomyślnie. Brown zmuszał Ewinga do gry na pozycji silnego skrzydłowego i do biegania za szybszymi skrzydłowymi. Patrickowi taka opcja się nie podobała, gdyż czuł się znacznie lepiej pod obręczą. Ponadto, po comeczowych pościgach kolana Ewinga dawały o sobie znać. Hubie nie chciał słyszeć o narzekaniu młodego środkowego. Brak zgrania dwójki centrów nie był jednak jedynym problemem Knicks. W drużynie brakowało zawodników, którzy posiadali umiejętności utrzymania piłki i poprowadzenia 'fastbreaku'. Jedynym graczem potrafiącym dryblować, zmieniać kierunek biegu i jednocześnie podawać był Rory Sparrow. Dlatego Knicks zdecydowali się oddać pick w drugiej rundzie draftu 1990 oraz zamienić wybory pierwszo-rundowe z 1987, z Seattle Supersonics w zamian za Geralda Hendersona (stał się najlepiej podającym zawodnikiem drużyny z 6.5 APG). Pojawienie się byłego mistrza z Celtics nie przyniosło jednak oczekiwanych rezultatów- Hubie Brown został zwolniony po 16stu meczach, a jego miejsce zajął Bob Hill. Knicks po raz kolejny nie dostali się do Play Offs i wygrali zaledwie 24 mecze. W między czasie Knicks oddali pierwszorundowy pick z draftu '87 do Chicago za zupełnie nieprzydatnego Jawanna Oldhama (kolejnego centra). Jak się później okazało gdyby zatrzymali ten wybór mogliby sięgnąć po takich graczy jak Reggie Miller, Horace Grant, czy Derrick McKey. Jeszcze przed zakończeniem sezonu do drużyny po blisko dwuletniej kontuzji powrócił Bernard King, który wciąż był w stanie zdobywać ponad 20 punktów na mecz, choć jego ruchy nie były już tak szybkie (długa przerwa zrobiła swoje). Knicks jednak nie dali szansy jednemu z najlepszych graczy lat 80tych i nie przebili umowy Bullets. Jak się później okazało King jako pierwszy w historii powrócił do wysokiej formy, po odniesieniu tak groźnej kontuzji (ACL). Brak podjęcia pozytywnej decyzji  na temat przedłużenia umowy uważam, jako jeden z największych błędów popełnionych przez organizację na przestrzeni lat 80tych. Wielka szkoda, że z powodu tego błędu nie udało się nam zobaczyć w akcji grających razem Ewinga i Kinga.

Bernard King na okładce Sports Illustrated

Podczas draftu 1987 Knicks wybierali z 18stym numerem, ponieważ wcześniej dokonali wymiany z Sonics i to oni stali się właścicielami picku numer 5. Sonics zamienili ten wybór na Scottie'ego Pippena i odesłali do Chicago. Wiem, że tym momencie powinienem się wściekać z powodu głupoty naszego kierownictwa, który roztrwonił dwa wartościowe picki z 1987 (Pippen i Grant w Knicks, wow). Jednak wybór Marka Jacksona z numerem 18stym jak na tamte czasy okazał się strzałem w dziesiątkę. Jackson pochodził z Nowego Jorku i wszyscy naciskali na jego wybór. Ponadto jego dotrwanie do 18 numeru przyjęto z wielką niespodzianką i odebrano jako steal. Nowy Jork gdyby wybierał z piątym numerem zapewne też postawiłby na Jackson'a. Knicks potrzebowali wtedy rozgrywającego, który potrafiłby umiejętnie dograć piłkę do Ewing'a. Poza tym młody Mark pasował idealnie do systemu nowego trenera Ricka Pitino, który słynął z 'full-court press defense'. Jackson otrzymał nagrodę debiutanta roku (13.6 PPg, 10.6 APG, 4.8 RPG, 2.5 SPG) i wydawał się być najlepszym z możliwych wyborów tego draftu pomimo małych problemów z szybkością (wybrany z pierwszym numerem David Robinson wstrzymał się z rozpoczęciem kariery zawodowej). W trakcie sezonu regularnego Sparrow został wytransferowany do Chicago (za pick w drugiej rundzie) oraz podpisano kontrakt z wolnym agentem Johnny Newman'em, który z czasem stał się znaczącym członkiem rotacji. Pojawienie się Pitino i Jacksona przyczyniło sie do przyśpieszenia tempa gry Knicks oraz pierwszego od 1984 roku awansu do fazy posezonowej. W pierwszej rundzie Knicks ulegli Celtics 3-1.

Jeszcze w czerwcu 1988 Knicks dokonali wymiany z Bulls. Do Chicago powędrował pierwszo-rundowy pick z 1988 roku (zamieniony na Willa Perdue) oraz Bill Cartwright, który nie potrafił koegzystować na parkiecie z Ewingiem. Natomiast nowym zawodnikiem w drużynie z Madison Square Garden został Charles Oakley oraz wybór w pierwszej rundzie draftu 1988, w którym pozyskaliśmy Roda Stricklanda (wymieniono się też pickami z trzeciej rundy tego draftu, ale to nie miało większego znaczenia). Zdecydowanie lepszych zawodników w tej wymianie zyskali Knicks. Oakley z czasem został 'All Starem' i symbolem drużyny, a Strickland należał do czołowych rozgrywających ligii. Jednak to Cartwright i Perdue w konsekwencji stali się członkami mistrzowskich Chicago Bulls, przyczyniając się między innymi do wyeliminowania Nowojorczyków w Play Offs 1989. Już wtedy Oakley był znany jako jeden z najlepiej zbierających w lidze, jednak w Knicks stał się bardziej kompletnym graczem. Natomiast do Cartwrighta przed wymianą przylgneła łatka kontuzjogennego centra z relatywnie wysokim kontraktem. W trakcie sezonu Nowojorczycy poszerzyli rotacje o doświadczonego i produktywnego strzelca z Blazers, Kiki Vandeweghe (Portland otrzymało wybór w pierwszej rundzie draftu, który zamienili na Byron'a Irvin'a). Knicks mieli głęboki i młody skład, który pozwalał im narzucać szybkie tempo meczu. Dzięki temu trener Pitino realizował swoją taktykę z college'u. Pitino osobiście przyznawał, że traktuje role coacha Knicks jako doświadczenie, a jego miejsce jest w lidze uniwersyteckiej. Duży wpływ na udane transakcje miało powstanie Madison Square Garden Sports Group, która dawała stabilność druzynie i komfort głównemu menedżerowi Al'owi Bianch'emu w podejmowaniu decyzji kadrowych. Knicks byli w stanie pokonać praktycznie każdy zespół w lidze i zakończyli sezon z bilansem 52-30. Po 'zmieceniu' Sixers w pierwszej rundzie PO, Knicks ulegli Bykom z Chicago w 6-ścio meczowej rywalizacji. Cartwright okazał się kluczem do zneutralizowania Ewing'a, którego starał się wyciągać jak najdalej od strefy podkoszowej. Po sezonie z funkcji trenera zrezygnował Pitino, który wrócił do koszykówki uniwersyteckiej.

Rick Pitino i Patrick Ewing

W wyniku powiększenia NBA o Orlando Magic na Florydę trafił Sidney Green. Nowym szkoleniowcem Knicks został Stu Jackson, któremu na szczęście nie udało się zaszaleć tak bardzo jak kilka lat później w Vancouver z Grizzlies (przecież to nie była jego wina!). Gracze z MSG odnieśli 45 zwycięstw i zajeli trzecie miejsce w Atlantic Division (przypominam wtedy były tylko dwie dywizje w każdej z konferencji). W trakcie sezonu doszło do wymiany, w której Rod Strickland przeszedł do San Antonio Spurs za doświadczonego Maurice'a Cheeksa. Autorem tego dzieła był GM Bianchi, który jeszcze w poprzednim sezonie stawał po stronie Strickland'a, gdy ten był krytykowany przez Pitino. 'Hot Rod' był niezadowolony ze swojej roli w Knicks i tego, że musiał dzielić czas gry z nienajlepiej przygotowanym do sezonu Jackson'em. Zdecydowanie tę wymianę można ocenić jako negatywną, jeśli spojrzymy z perspektywy czasu i tego jak rozwinął się talent Strickland'a w nastepnych sezonach. Poza tym Cheeks zabłysnął tylko raz w tym sezonie, podczas niezapomnianej rywalizacji z Celtics. Knicks przy stanie 0-2 doprowadzili do trzech kolejnych zwycięstw i przeszli do następnej rundy. Ojcem tego sukcesu obok Ewing'a został właśnie Cheeks, który wygryzł z pierwszej piątki Marka Jakcsona. Knicks dokonali tej wymiany ponieważ potrzebowali zapełnić lukę w salary cap po odejściu Greena. Stu Jackson również chciał nieco zwolnić grę Knicks i dodac do niej więcej dojrzałości poprzez lepszą 'half-court offense' i dlatego 33-letni Cheeks wydawał się być najlepszym kandydatem. Szkoda bo Knicks mogli osiągnąć z takim talentem jak Strickland naprawdę wiele, a w samej wymianie utargować o wiele więcej. Strickland był perspektywicznym graczem, natomiast Cheeks najlepsze lata miał już dawno za sobą. Po wygranej z Boston, Nowojorczycy nie podołali przyszłym mistrzom Detroit Pistons. Cheeks, który okazał się byc skuteczny w rywalizacji z podstarzałymi Celtics, już nie był na tyle skuteczny przeciwko Thomasowi i Dumarsowi.

W kolejnym wpisie 'Moneyball, a sprawa Knicks' podejmę się analizy transakcji okresu lat 90tych, czyli 'Czas Riley'a i Vand Gundy'ego'.

CDN

5 komentarzy:

  1. Szczerze nie chcialo mi sie czytać całego.. ale nie zrażaj się i pisz dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja przeczytałem całość. Jestem pod wrażeniem, rzadko w internecie można znaleźć blog, którego autor potrafi poprawnie pisać i/lub nie jest grafomanem. Czyta się to jak dobrą książkę.

    Widzę tylko jeden problem: poczucie humoru. To jest powód, dla którego Bill Simmons jest tak popularny. "nowojorskie impresje" też się tym "żywią" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie sil się na "poczucie humoru" tylko trzymaj własnego stylu a będzie dobrze. Czyta się znakomicie, keep going

      Usuń
  3. zajebisty artykuł czekam na nastepną część !!!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki za opinie i cenne uwagii! Na pewno zrobię z nich użytek!

    OdpowiedzUsuń